Kartki z dziejów PRLu

Moderator: Moderatorzy

Wiadomość
Autor
pedro74
Posty: 465
Rejestracja: 27 marca 2011, 23:20
Lokalizacja: Potsdam (Niemcy)

Re: Kartki z dziejów PRLu

#91 Post autor: pedro74 » 5 grudnia 2011, 19:10

Na temat lat siedemdziesiątych nie będę się wypowiadał, bo za mały byłem jeszcze by coś pamiętać, mogę tylko tyle powiedzieć, że kolegi rodzice rolnicy ale to było gdzieś w połowie lat 80 tych kupili nowego Ursusa C60, którego zresztą do dziś używają...

Swoją drogą, u nas się za tamtych czasów ogólnie dobrze nie działo, ludzie jednak jakoś sobie radzili. Zastanawia mnie tylko jedna rzecz, na jakim etapie żyje zwykły Białorusin dziś? Czy te czasy które oni teraz przechodzą, możemy porównać do tych naszych z lat sprzed i po stanie wojennym, czy też jednak już trochę żyje się im lepiej? Mam na myśli zarówno zwykłego obywatela z miasta, jak i ze wsi, w których były, są kołchozy?

O Koreańczykach z północy nie wiem co napisać, na jakim etapie oni żyją teraz? My narzekaliśmy bo mieliśmy ku temu powody, ale co ci biedni Azjaci mogą zrobić, jakie straszne i smutne życie oni muszą mieć...
Strzelam z:
Diana 24, 4,5 mm (okazyjnie)
Walther CP 99, CO2, 4,5 mm (okazyjnie)
Flobert ME 38 Magnum, 6mm short (okazyjnie)
Artax Mortimer, 43
Uberti Remington 1858, 45
Uberti Cattelmann 1873 Stallion, 22 lr.
CZ 75B, 9mm
CZ 75B Kadett, 22 lr.
Będę strzelał z:
Uberti Cattelmann 1873, 45 Long Colt
Winchester 1866 lub 1873, 45 Long Colt

Awatar użytkownika
Razorblade1967
Posty: 2409
Rejestracja: 2 sierpnia 2008, 21:32

Re: Ucieczki zbrodniarzy hitlerowskich do Argentyny i Kośció

#92 Post autor: Razorblade1967 » 5 grudnia 2011, 19:40

pedro74 pisze:...tutaj muszę przyznać, iż Kościół przyczynił się bardzo wtedy do pomocy ludziom przynajmniej w naszej parafii) Kościół rozdzielał wszystkim sprawiedliwie żywnościowe i odzieżowe paczki Caritasu otrzymane z zagranicy. To bardzo też pomagało ludziom żyć w miarę normalnie, na przykład zapamiętałem taki amerykański żółty ser na kanapki, faktycznie to miał on kolor pomarańczowy i smakował wybornie :lol:
Rozumiem, że wg Ciebie ten cały "kościół" to rozdzielał "sprawiedliwie" - ale swoim wyznawcom czy poplecznikom (czyli żeby było jasne nie był reprezentacją społeczeństwa, a tylko pewnej jego grupy). A jeśli akurat chodzi o ser to nasz polski (nawet w PRL) bynajmniej nie był gorszy, a moim subiektywnym zdaniem lepszy od tego kolorowego badziewia rodem z "zachodu". Ale w czasach PRL śmiałem się z tych co to u "czarnych" dostawali ten szajs i wpieprzali aż im się uszy trzęsły "bo amerykanski" - jakoś zawsze wolałem nasz ówczesny, jakoś taki bardziej "serowaty" był. No ale kupa oszołomów latała (bo przecież nie z biedy) do czarnych bo tam "amerykanckie" dawali ... :P :twisted:


Niech mi ktoś przypomni kiedy to brakowało nabiału? Mięsa nie było w nadmiarze (puszka szynki z napisem "Polish Ham" była artykułem "luksusowym"), ale jakoś nie pamiętam aby był problem z serem czy twarogiem - jakoś nie mogę sobie przypomnieć. Za to pamiętam jak robiłem sobie jaja (nie tylko ja, przynajmniej pół podwórka) z tych co latali lizać tyłek "kościółkowym" aby dostać ten kolorowy "amerykancki" ser.
variag pisze:Pamiętam więc tę przepaść pomiędzy wsią i miastem lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku.
Akurat obosieczne - w miastach problemem było żarcie i tego typu produkty - mieliśmy kartki na mięso, masło etc. Z czego tak naprawdę śmiali się mieszkańcy wsi, u których tzw. "bieda" objawiała się brakiem kasy na różne artykuły przemysłowe, ale nie brakiem żywności. Tej było na wsiach pod dostatkiem. Cały handel wymienny miasto-wieś polegał na wymianie świńskiej półtuszy (kury, kaczki etc.) na produkty przemysłowe możliwe do "załatwienia" w mieście. Naprawdę trudno rozstrzygnąć kto miał "gorzej" lub "lepiej". Po prostu było inaczej.
Ostatnio zmieniony 5 grudnia 2011, 20:06 przez Razorblade1967, łącznie zmieniany 1 raz.

pedro74
Posty: 465
Rejestracja: 27 marca 2011, 23:20
Lokalizacja: Potsdam (Niemcy)

Re: Kartki z dziejów PRLu

#93 Post autor: pedro74 » 5 grudnia 2011, 20:06

Razor, ja nie chodziłem i nie prosiłem aby mi ten amerykański ser dano. Byłem ministrantem i chcąc nie chcąc, ten ser i zresztą nie tylko ser po prostu otrzymywałem bez proszenia o niego. Zresztą, moi rodzice nigdy nie prosili o jakiekolwiek zapomogi, gdyż matka zawsze nam powtarzała, że liczyć to trzeba na samego siebie...

A jeżeli chodzi o to iż mówisz że po ten ser latała tylko pewna grupa uprzywilejowana, to przynajmniej u mnie na naszej parafii tego nie było. Ksiądz po prostu na kazaniu ogłaszał, że dla każdej rodziny są do odbioru żywność i ubrania i jest to dla wszystkich. Nie mówił, ty dostaniesz, a ty nie. I Ludzie przychodzili, ustawiali się w kolejki i każdy otrzymywał tyle ile można było mu dać, aby starczyło dla wszystkich, więc przydział był sprawiedliwy...

Nie chcę być złośliwy, ale skoro mówisz, ze ten polski ser był w smaku lepszy od amerykańskiego, wnioskuję, że Ty- twoja rodzina miała do niego dojście, więc ten amerykański mieliście w d..pie. W przypadku mojego otoczenia w tamtych czasach ludzie widocznie nie mieli dostępu do tego sera, skoro po niego przychodzili. Ten ser jadło się nie z wyboru, lecz z konieczności. Owszem, wśród tych co po ten ser przychodzili byli zapewne i tacy, którzy go nie potrzebowali i jak go brali to brali go z chytrości, a ksiądz przecież nie mógł się pytać i chodzić po każdym domu sprawdzając, czy ludzie mieli dostęp do wszystkiego, czy też nie, więc traktował wszystkich w parafii jednakowo, nawet rodziny, które nie chodziły do kościoła, też żywność i odzież otrzymywały, gdy po nie przychodziły...

Nie pisz więc proszę głupot, że po ten ser chodzili tylko ci, co byli uprzywilejowani (wierzący, poplecznicy), bo chodzili po niego wszyscy i ksiądz nie robił selekcji osób mówiąc: ty dostaniesz a ty nie, traktował wszystkich jednakowo, przynajmniej tak było w naszej parafii.
Strzelam z:
Diana 24, 4,5 mm (okazyjnie)
Walther CP 99, CO2, 4,5 mm (okazyjnie)
Flobert ME 38 Magnum, 6mm short (okazyjnie)
Artax Mortimer, 43
Uberti Remington 1858, 45
Uberti Cattelmann 1873 Stallion, 22 lr.
CZ 75B, 9mm
CZ 75B Kadett, 22 lr.
Będę strzelał z:
Uberti Cattelmann 1873, 45 Long Colt
Winchester 1866 lub 1873, 45 Long Colt

Awatar użytkownika
Razorblade1967
Posty: 2409
Rejestracja: 2 sierpnia 2008, 21:32

Re: Kartki z dziejów PRLu

#94 Post autor: Razorblade1967 » 5 grudnia 2011, 20:22

pedro74 pisze:Nie chcę być złośliwy, ale skoro mówisz, ze ten polski ser był w smaku lepszy od amerykańskiego, wnioskuję, że Ty- twoja rodzina miała do niego dojście,
Wnioskujesz błędnie - pytałem w jakich latach był problem z nabiałem? Nie przypominam sobie aby był problem z serem. Akurat mieszkałem w mieście, a moja żona wychowywała się na wsi i też nie pamięta by był problem z serem. Jeden z niewielu artykułów do którego niepotrzebne była "dojście".
Razorblade1967 pisze:Więc nie pisz głupot, że po ten ser chodzili tylko ci, co byli uprzywilejowani, bo chodzili po niego wszyscy i ksiądz nie robił selekcji osób mówiąc: ty dostaniesz a ty nie, traktował wszystkich jednakowo, przynajmniej tak było w naszej parafii.
Tylko najpierw trzeba było być członkiem tej całej "parafii" - i nie pisz, ze wszyscy bo jakoś nie mogę sobie przypomnieć aby "wszyscy" z mojego podwórka ganiali do kościółka po paczki. Raczej była to czynność dokonywana przez nielicznych - w każdym razie w moim "miastowym" środowisku. Nie przeczę, że gdzieś tam mogło to dotyczyć jakiejś większej grupy społecznej (na wsiach krk zawsze miał większe wpływy), ale na pewno nie było to regułą (nawet u moich teściów czyli koń, ziemia 5 klasy i piątka dzieci latanie po paczki do "kościółka" było poniżej godności). Zarówno na wsi (jak wspomina moja żona - wielka miłośniczka żółtego sera, to akurat na wsi zostawiało się kartkę przy kankach z odstawianym mlekiem - ile sera mają przywieźć następnego dnia z mleczarni, o jego wartość obniżano zapłatę za mleko), jak i miastach akurat z serem nie było problemów - w każdym razie ja sobie nie przypominam. Po paczki do "czarnych" latano bo "amerykanckie" było w modzie - smakowało jak szajs, ale było "z zachodu".

A jak ja pamiętam, to w PRL było nie za wesoło, było wg norm cywilizowanego świata biednie, ale ludzie mieli godność - latanie po paczki do kościoła czy gdzie indziej oznaczało, że ktoś sobie w życiu nie radzi, a wtedy dla większości to był wstyd. To po PRL ludzie bez krępacji latają do "opieki społecznej" po to czy tamto. Jak pamiętam pomimo PRL-owskiego syfu, kiedyś dla większości to było poniżej godności. Ludziom się nie przelewało, ale w większości mieli swój honor.

pedro74
Posty: 465
Rejestracja: 27 marca 2011, 23:20
Lokalizacja: Potsdam (Niemcy)

Re: Kartki z dziejów PRLu

#95 Post autor: pedro74 » 6 grudnia 2011, 00:17

Nie można porównywać miasteczka czy też miasta gdzie jest ileś tam setek czy też ponad tysiąc lub więcej parafian z małą parafią, która liczy 150 członków. Nie każdy był rolnikiem i nie odstawiał mleka, więc w zamian nie dostawał sera po odliczeniu kwoty od mleka. A wybrać się do większego miasta (od nas 30 kilometrów) wtedy na każde zawołanie na zakupy nie było taką łatwą sprawą - były połączenia PKS u lecz nie było ich zbyt wiele, większość ludzi pracowała bo był obowiązek pracy, a jechać po pracy na zakupy wtedy po piętnastej nie miało największego sensu, bo by czasu zabrakło i sklepy przed zamknięciem w ogóle nic nie oferowały (nawet w dowodzie osobistym była pieczątka zakładu pracy i milicja legitymując każdą pełnoletnią osobę na ulicy sprawdzała ten fakt, w razie nie posiadania przy sobie dokumentu tożsamości lub gdy dowód był bez pieczątki, kłopoty delikwenta/delikwentki były murowane, to tak nawiasem mówiąc). A sklepy na wsi nie rozpieszczały zbyt wielkim asortymentem.

Jako, że moja matka była księgową i często jeździła do miasta do banków z kierowcą (tak, miała do dyspozycji kierowcę i nikt nie kontrolował ich czasu wyjazdu oraz przyjazdu) po pieniądze na wypłaty dla pracowników (żadnej ochrony wtedy nie mieli a pieniędzy było sporo czasami - lecz nigdy żadnego napadu nie było, było po prostu bezpiecznie) i do innych sąsiednich pegeerów załatwiać również sprawy papierkowe, to po drodze robili zakupy w mieście, stąd też w domu zawsze było wszystkiego po trochu, ale to były głównie zakupy z miasta, bo w miejscowych sklepach jak napisałem wcześniej, za dużego wyboru przynajmniej u nas nie było.

Jak pamiętam, ksiądz w naszej parafii traktował wszystkich ludzi jednakowo wtedy, co prawda krzyczał na ambonie że ludzie nie chodzą do kościoła, ale ogólnie nie miał swoich przydupasów. Jak wybuchł pożar w gospodarstwie kolegi ze szkoły, którego cała rodzina nie chodziła nigdy do kościoła, od święta pojawiali się tylko czasami w kościele, to ówczesny ksiądz jako pierwszy z kilkoma osobami ze wsi (bo ta rodzina dotknięta pożarem mieszkała na kolonii), zanim straż pożarna przyjechała na miejsce pożaru, pojawili się w gospodarstwie u tej rodziny i zaczęli wynosić co się tylko da, by uchronić jak najwięcej rzeczy przed spaleniem. Poza tym, ten ksiądz praktycznie zawsze utrzymywał kontakt z każdą rodziną z parafii, czy byłą wierząca czy też nie wierząca, miał taki zwyczaj po prostu od czasu do czasu odwiedzać rodziny i pytać, jak im się ogólnie żyło. Był to ksiądz, który nie tylko krzyczał w kościele na ambonie, był on również człowiekiem, który potrafił oddzielić sprawę kościoła od zwykłych codziennych spraw, dlatego ogólnie miał poważanie u ludzi.

Ja po paczki nie chodziłem, po prostu jak napisałem wyżej dostało się coś czasami jak było się ministrantem, zapomniałem też napisać, że ojciec był malarzem i często malował prywatnie ludziom mieszkania nie zawsze biorąc za to pieniądze, w tym pomalował księdzu mieszkanie parafialne nie prosząc od niego za to ani grosza, to ksiądz dał mu za to w zamian coś z paczki (między innymi ten amerykancki ser jak to określiłeś Razor) choć ojciec nie prosił go o to. A skoro dał i usilnie prosił by ojciec to wziął, to dlaczego miał odmówić?
Nasza rodzina bez paczek sobie radziła, lecz były rodziny wielodzietne które potrzebowały pomocy i w naszej wsi sporo takich wielodzietnych rodzin korzystało z tych parafialnych paczek, i nikt wtedy oraz teraz nie widział w tym nic złego. Moja matka i ojciec mieli swój honor i nigdy o żadne zapomogi i paczki nie prosili.
Co do tego sera, mi tam on smakował i nie dlatego, że był amerykański, bo początkowo nawet nie znałem jego źródła pochodzenia i nie prosiłem by mi go dano...

Wiadomo, każde miejsce żyje swoimi regułami i to, co było w jednym punkcie Polski wtedy i jest teraz, nie oznacza że tak samo jest i musi być w drugim jej punkcie. Tak samo, jak różni byli i są księża...
Strzelam z:
Diana 24, 4,5 mm (okazyjnie)
Walther CP 99, CO2, 4,5 mm (okazyjnie)
Flobert ME 38 Magnum, 6mm short (okazyjnie)
Artax Mortimer, 43
Uberti Remington 1858, 45
Uberti Cattelmann 1873 Stallion, 22 lr.
CZ 75B, 9mm
CZ 75B Kadett, 22 lr.
Będę strzelał z:
Uberti Cattelmann 1873, 45 Long Colt
Winchester 1866 lub 1873, 45 Long Colt

Awatar użytkownika
Razorblade1967
Posty: 2409
Rejestracja: 2 sierpnia 2008, 21:32

Re: Kartki z dziejów PRLu

#96 Post autor: Razorblade1967 » 6 grudnia 2011, 05:20

pedro74 pisze:nawet w dowodzie osobistym była pieczątka zakładu pracy i milicja legitymując każdą pełnoletnią osobę na ulicy sprawdzała ten fakt, w razie nie posiadania przy sobie dokumentu tożsamości lub gdy dowód był bez pieczątki, kłopoty delikwenta/delikwentki były murowane, to tak nawiasem mówiąc...
Tak gwoli ścisłości kłopoty miało się gdy data ostatniej pieczątki (o zwolnieniu) była starsza jak 3 miesiące. Przerabiałem jakiś czas chodzenie "bez pieczątki" (około 1,5 miesiąca) to akurat dość dobrze to pamiętam. Zresztą zabawnie było też potem, bo żołnierze zawodowi pieczątek nie mieli i wyglądało to tak jakby w ogóle nie pracowali - różne "jaja" się z tego tytułu robiło, wyciągając legitymację dopiero po chwili ... :lol:
pedro74 pisze:A sklepy na wsi nie rozpieszczały zbyt wielkim asortymentem.
Raczej nigdzie nie rozpieszczały asortymentem, ale na wsiach jednak o produkty żywnościowe było dużo łatwiej niż w miastach - ale trudniej o artykuły przemysłowe. Na tym polegał zresztą popularny wtedy handel wymienny miasto-wieś.
pedro74 pisze:Ja po paczki nie chodziłem...
Jak cała kupa ludzi. Właśnie chodziło mi o te nadmierne uogólnienia - że wszyscy po jakieś paczki do "czarnych" latali. Może niepotrzebnie się "najeżyłem" (pewnie dlatego, że prywatnie nigdy ich nie lubiłem i trzymałem się od krk z daleka) i trochę na Ciebie bez sensu "naskoczyłem", ale trochę mnie śmieszy, że im dalej od PRL to pewne sytuacje będące marginesem (naprawdę nie pamiętam, aby ktoś z mojego "podwórkowego środowiska" latał po jakieś paczki (a środowisko to nie dotyczyło ludzi majętnych) - dotyczyło to jak pamiętam jednej osoby i raczej z niego się śmiano z tego tytułu) czy zjawiskiem dotyczącym tylko pewnej grupy ludzi stają się uogólnieniem i robią za obraz tamtych czasów.

Jeszcze parę lat, a dowiem się że ludzie przeżywali wtedy tylko dzięki "paczkom z zachodu" - choć za diabła nie mogę sobie przypomnieć żeby ktoś wtedy chodził głodny (że nie było wyboru, jadło się mało urozmaicenie itd. - to fakt). Dowiem się jakie to straszne miałem dzieciństwo, bo przecież nic nie mieliśmy (choć jak pamiętam ani mnie, ani większości moich kolegów jakoś zabawek nie brakowało) i chodziliśmy boso (bo przecież buty były "na kartki" - fakt były, ale jakoś nie pamiętam aby ktoś ich nie miał). Do tego już w wielu wspomnieniach (szczególnie w mediach) stan wojenny przypomina obrazki z hitlerowskiej okupacji w GG. Zaczynam się zastanawiać czy po prostu nie cierpię na "demencje starczą" i po prostu pamięć mnie zawodzi.

PRL był wystarczająco porąbanym ustrojem w rzeczywistości i naprawdę nie trzeba go upiększać czy ubarwiać żeby wydawał się tym co go nie pamiętają "straszniejszy".

Awatar użytkownika
Brat
Posty: 205
Rejestracja: 5 grudnia 2006, 21:32
Lokalizacja: Rzeczpospolita Obojga Narodów

Re: Kartki z dziejów PRLu

#97 Post autor: Brat » 6 grudnia 2011, 11:40

Cały handel wymienny miasto-wieś polegał na wymianie świńskiej półtuszy (kury, kaczki etc.) na produkty przemysłowe możliwe do "załatwienia" w mieście.
Do dziś pamiętam tę adrenalinę ... połówka świni w bagażniku mojej Syrenki 105L ... 300 km w stanie wojennym ...
Ech ! A teraz ? Nawet wieprzowiny nie jem ... doctor zabronił ... ;)

Awatar użytkownika
Razorblade1967
Posty: 2409
Rejestracja: 2 sierpnia 2008, 21:32

Re: Kartki z dziejów PRLu

#98 Post autor: Razorblade1967 » 6 grudnia 2011, 13:27

Brat pisze:Do dziś pamiętam tę adrenalinę ... połówka świni w bagażniku mojej Syrenki 105L ...
I jedna "fajka" za drugą, przy zamkniętych oknach, żeby nie mięsiwem nie waniało w samochodzie ... :P :lol:

Awatar użytkownika
Okruch
Posty: 1550
Rejestracja: 20 listopada 2009, 13:33
Lokalizacja: Tarnów, Małopolska

Re: Kartki z dziejów PRLu

#99 Post autor: Okruch » 6 grudnia 2011, 15:46

Połówka świni... Tato kiedyś jechał Tarpanem, którego ładunkiem była cała świnia.
Żywa.
Nerwowa.
W lutym 1982.

A ludzie teraz skaczą na bungee żeby poczuć adrenalinę...
Dziesiątek
Okruch

Awatar użytkownika
variag
Posty: 1004
Rejestracja: 31 marca 2004, 08:34

Re: Kartki z dziejów PRLu

#100 Post autor: variag » 6 grudnia 2011, 17:28

pedro74 pisze:A sklepy na wsi nie rozpieszczały zbyt wielkim asortymentem.
To prawda.
Pamiętam że chleb był na wsi u moich dziadków "na zapisy".
Każda rodzina deklarowała z dnia na dzień ile bochenków chleba weźmie następnego dnia.
I sklep tyle zamawiał, nie miał więc zwrotów.
A jak zwaliła się niespodziewanie rodzina z miasta to już śmiesznie nie było.
Okruch pisze:Połówka świni... Tato kiedyś jechał Tarpanem, którego ładunkiem była cała świnia.
Żywa.
Nerwowa.
W lutym 1982.

A ludzie teraz skaczą na bungee żeby poczuć adrenalinę...
Sama jazda Tarpanem to już była adrenalina.
:lol:
Strzelam bo lubię!
I strzelał będę do końca życia.
No, chyba że wcześniej umrę...

Awatar użytkownika
Razorblade1967
Posty: 2409
Rejestracja: 2 sierpnia 2008, 21:32

Re: Kartki z dziejów PRLu

#101 Post autor: Razorblade1967 » 6 grudnia 2011, 18:51

variag pisze: Pamiętam że chleb był na wsi u moich dziadków "na zapisy".
Każda rodzina deklarowała z dnia na dzień ile bochenków chleba weźmie następnego dnia.
I sklep tyle zamawiał, nie miał więc zwrotów.
A jak zwaliła się niespodziewanie rodzina z miasta to już śmiesznie nie było.
Nie wiem tylko czy tak do końca należy to łączyć z systemem w PRL. Metoda wcale nie tak dawno spotykana w obiektach turystycznych (kempingi, pola namiotowe, stanice wodne czy schroniska), łatwo psujące się produkty bywały "na zapisy" czy raczej na zasadzie deklaracji. Tam gdzie grono potencjalnych odbiorców było stosunkowo niewielkie taka metoda stosowana przez sprzedawców nie była rzadkością już po czasach PRL. A chleb w czasie PRL był produktem łatwo tracącym świeżość (choć go nie brakowało, raczej niedostępność pieczywa po południu w miastach wynikało z tego, że jako produktu szybko tracącego świeżość sklepy nie zamawiały go na zapas, z zasady pieczywo kupowało się rano, czasem potem był "drugi rzut" do sklepów jak rano zabrakło), w przeciwieństwie do obecnego chleba, krojonego i w opakowaniach co to ma kilka ładnych dni terminu ważności - choć moim subiektywnym zdaniem walory smakowe ma gorsze niż ten łatwo psujący się z czasów wcześniejszych (zresztą jak i niektóre inne produkty, które kiedyś musiały być spożywane "na świeżo").

Phouty
Posty: 5468
Rejestracja: 25 sierpnia 2008, 05:05
Lokalizacja: Terytorium Pod Obcą Okupacją

Re: Kartki z dziejów PRLu

#102 Post autor: Phouty » 7 grudnia 2011, 01:00

Siedziałem do tej pory cicho i sobie słuchałem, to znaczy czytałem.

Porównywałem Wasze wypowiedzi do moich przeżyć. Już pisałem, że wszyscy macie rację.
No cóż.....dla większości z Was, dzieciństwo to lata 70-te i 80-te.
Dla mnie to były 50-te.
Ja wogólę dzielę PRL na następujące okresy z mojego życia.
1. "Przed szkołą", czyli lata szczenięce, jednak pamiętam portrety Bieruta i duży i (oczywiście) kolorowy portret Stalina na pierwszej stronie (za okładką), każdego szkolnego podręcznika. Nie tylko zresztą podręczniki były tak "twarzowo" zdobione. Pamiętam, bo moja siostra była (i cały czas jest) 7 lat ode mnie starsza i ja zawsze będąc molem książkowym, jej te podręczniki po kryjomu przeglądałem, bo ona się bała "że podrę" i mi ich nigdy nie chciała dać.
Pamiętam sklepy dobrze zaopatrzone, (z punktu widzenia 5-6-7 latka), to znaczy były zabawki, ale także słodycze, różne rarytasy jak czekoladki, ciasteczka, a nawet stosunkowo częsty wysyp owoców cytrusowych........w każdą niedzielę były u mnie w domu pomarańcze na deser, ale tylko jak się zjadło cały obiad, a czasami potrafił być szpinak! :wink: :evil:
Jednakże pierwszego (i jedynego na jakieś 20 lat) banana to zjadłem w wieku gdzieś tak pięciu u koleżanki. Wiadomo...stary już był wtedy w KW i w ciągu roku, czy też dwóch był już "centralny"...mógł sobie na banany pozwolić....moi rodzice jednak nie, chociaż widywałem je w sklepach!
Pamiętam jak dostałem porządnie od ojca w dupę w sklepie zwanym delikatesami (wtedy tam autentycznie sprzedawali delikatesowe żarcie), bo zrobiłem okropną histerię w samym sklepie, ażeby mi rodzice kupili jeden orzech kokosowy. (Tuż po przeczytaniu książeczki dla dzieci o wyprawie Kon-Tiki, o której to wtedy było bardzo głośno).
Oczywiście nie obchodziło mnie, że cena tych kokosów była też "kokosowa" i moich rodziców po prostu nie było na nie stać!

2. Lata za Gomułki. (Które się "w moim świecie" zaczynają od czasu pójścia do szkoły).
Też "zaopatrzeniowo" źle nie było, chociaż nie tak "dzianie" jak w latach 50-tych.
Ojciec tylko pracował (był kierowcą autobusowym w MZK w W-wie), matka nie pracowała, a "nas" była trójka, bo mam jeszcze młodszego brata. W miarę jak potrzeby dzieci się "zwiększały"......siostra dostała ortalionowy płaszcz....ale mnie dopiero ortalionową kurtkę kupili może 2 lata później. Za to miałem buty "bitelsówki" jako pierwszy w klasie, ale nie w szkole. Bitelsówki oczywiście z bazaru. Jednakże pamiętam, jak matka niejednokrotnie musiała pożyczać kasę od sąsiadek "do dziesiątego", bo ojcu jako "fizycznemu" oczywiście 10-tego płacili.

Jedzenie było w sklepach, ceny oczywiście nieruchome....pamiętam dużo cen do dzisiaj....chleb "Mazowiecki" 3 zł, tyle samo co paczka Sportów lub Mazurów. (Palę nałogowo od 3 klasy szkoły podstawowej). (Chleb "Praski" 3,50, ale "z kminkiem" to aż 4 zł za 850 gramów). Mąka i cukier 8zł/kg. Bilet tramwajowy 30 groszy. Bilet do kina......2-3 złote na film polskiej produkcji. Chyba 5 do 7 złotych na "normalny" film w zależności, czy się kupiło "pierwsze", czy też "drugie" miejsca, bo te w pierwszych rzędach (najbliżej ekranu) były "drugie", czyli tańsze. Cytryny 30 zł za kg, pomarańcze 40 zł/kg. Wczesną wiosną "nowalijki", czyli świeże ogórki 50zł/kg, a pomidory 100zł/kg. (Oficjalne urzędowe ceny potem już spadały, ale pamiętam, jak matka kupowała jednego pomidora jak się pokazały.....leciała ślina i cała rodzina się nim nasyciła.....a w lato, to na te cholerne tomaty już nikt nie mógł patrzeć.........no, chyba że znów była jakaś klęska żywiołowa i tomatów wogóle w lato nie było!

Ale z punktu widzenia "podlotka", to brakowało "modnych" rzeczy. Dosłownie wszystkiego.....od ciuchów, aż po muzykę.
Big-bit, jak to wtedy nazywało, czyli rock, był ideologicznie zwalczany przez władze jako "dekadencja zachodu".
To samo długie włosy! Ale moim paleniem papierosów to się nikt nie przejmował!
Ogólnie....towary i żarcie było, tylko ludzie nie mieli zbyt dużo kasy na zbyciu. Poza wyrobami gospodarstwa domowego, to było w miarę dobrze. Pamiętam też, jak przyjeżdzali do nas "kuzyni" (???) z prowincji i matka, czy też ojciec szli z nimi do sklepu kupić dajmy na to pralkę lub odkurzacz, bo sprzedawali tylko za okazaniem dowodu (adresu zamieszkania), ażeby się " kułaki ze wsi" w stołecznym mieście jeszcze bardziej na tym ich kułakowstwie nie utuczyli.
Gomułka miał zresztą wtedy program "zrównania prywatnego chłopa z ziemią". Przymusowe dostawy, a jak ktoś nie wyrobił z dostawami, to były duże kary, bo przecież musiał ukryć przed władzą i udawał biednego!
Ale jak miał nadwyżkę i oddał do skupu, to i worek nawozu sztucznego się trafił, albo i nawet kwit na węgiel! Luksus!

Nie wolno im było też sprzedawać na wolnym rynku.......ale........

Jesienią było natomiast wesoło, bo pojawiali się rolnicy i sprzedawali ziemniaki z furmanek na całe worki. (Matka chodziła, tak jak każdy i brała próbki, ażeby zobaczyć które są najlepsze). Walutą był przeważnie węgiel, bo każdy w mieście (przynajmniej u mnie w W-wie) musiał pobrać deputat i każda piwnica była zawalona węglem do sufitu......przecież nie było pieców a centralne ogrzewanie i gaz do gotowania!
(Ale były kominy w ścianach....obecnie to te domy są bardzo poszukiwane, ponieważ można sobie wbudować autentyczny kominek na drewno....dobre i solidne stalinowskie budownictwo! :wink: A i ten deputat węglowy to Gierek zamienił na "do wyboru"- kasa lub węgiel).
Na rogu Wiktorskiej i Łowickiej "od zawsze" była prywatna zielona budka. Nie mylić z inną prywatną "zieloną budką", czyli lodziarnią na rogu Al. Niepodległości i Madalińskiego. Kulka tam kosztowała aż całego złocisza, 5 zł, za 6 kulek, no i trzeba było odstać może z półtorej godziny w lato w kolejce. W tej "mojej" zielonej budzie (tak była pomalowana) były warzwa i owoce, a także syfony z wodą sodową i........autentyczna oranżada w butelkach z tym "kapslem" na drucikach, które się otwierało fachowym uderzeniem grzbietu dłoni typo "karate". (Każdy z nas był oczywiście ekspertem w karate i podczas przerw w podstawówce pokazywaliśmy jeden drugiemu najnowsze cięcia i kopnięcia. :lol: Kosztowała ta przyjemność chyba całe 65 groszy...ale oranżada smakowała jak....oranżada i to gęsta oranżada. Nie te cienkusze z państwowego WSS Społem, które zalatywały kwaskiem cytrynowym i były szaro-bure a nie pięknie pomarańczowe.

3. Gierek...(dwa podokresy..).

Wczesny Gierek.....
Zaczęli "rzucać zachodem" przez pierwszych kilka lat! Towar "dla konsumenta" był....ale żarcia trochę mniejszy wybór niż za Gomułki, jednakże regresywnie-postępowo ludziom na te "kapitalizmy" zaczynało brakować kasy.
Kryzys przyszedł, jak OPEC nałożył embargo......wtedy wszystko zaczęło sią sypać!

Ale pamiętam wiejskie "babuszki" które chodziły po ulicach z koszykami zawiniętymi w koce na plecach i można było u nich zakupić "lepszą" (bo świeżutką) chabaninę, a i także dobre wyroby mięsne.
U mnie "na dzielnicy", to te babcie nie wydzierały sią na głos "mięso sprzedaję", ale łaziły do stałych klientów. Wzięcie było oczywiście duże. Milicja je jednak goniła i niejednokrotnie "dzielnicowy" skonfiskował towar. No tak....milicja też ludzie i od czasu do czasu se musieli dobrze podeżreć!

Późny Gierek....... (choć można by też wyróżnić okres "średni").
Niepostrzeżenie ludzie zacząli zarabiać więcej....najpierw były różne podwyżki "na konto" przyszłego dobrobytu (czyli władze starały się uniknąć konfliktów...bo Gomułka przecież wyleciał zaledwie kilka lat wcześniej), no a później, to już były te "strajkowe podwyżki".....rosnące wręcz lawinowo, szczególnie po Radomiu i Ursusie (1976).

Nożyce popytu (nadmiar "pustej" kasy w rękach ludności) i podaży coraz szybciej zaczęły się otwierać.

Braki żywnościowe zaczęły się robić coraz ostrzejsze, maskowane początkowo "nowościami" typu "masło roślinne" zamiast regularnego masła i tak dalej, a na sprawy przemysłowe, trzeba się było "zapisać do kolejki" i odstać nockę za meblościanką, albo i dwie za lodówką. (No i trzeba było mieć coś w portfelu "dla magazyniera", bo samym staniem w kolejce, to się by niczego nie osiągnęło). Bo jak krzyczeli "już nic nie zostało....proszę przyjść (t.z.n. ustawić się w kolejkę) jutro rano", to było wiadomo, że "pan magazynier", coś tam jeszcze niechcący znajdzie, co "przeoczyli", ale oczywiście trzeba mu te poszukiwania po magazynie (a i często po zamknięciu sklepu) ułatwić. Kupowanie mięsa "od tyłu" sklepu było już regułą. Normalni, czyli "chołota" od przodu a "znajomi pani kierowniczki/kierownika" od zaplecza. Nikt tym stanem rzeczy się nie "denerwował". Wiadomo, że jak ktoś był "lepszy" przy żarciu, to był "gorszy", przy zakupie majtek, lub kupnie samochodu, lub choćby tylko opon dla niego! Wszystko w sumie na równo wychodziło. Handel wymienny kwitł!
(Taki żart dotyczący w zależności od potrzeby, albo samochodów, albo ciągników, albo czegokolwiek, co pasowało:
Polska jest już potęgą, bo wyprodukowała 100 000 samochodów w roku. Przemysł gumowy też się świetnie rozwija. Już produkują po 300 000 opon)! :lol:
Moje wesele też sobie "sfinansowałem" przy pomocy chyba dwóch pomp paliwowych, alternatora do "dużego" Fiata i jeszcze kilku innych duperszmitów.

Co, powiecie że Phouty kradł? :shock:
Nic z tych rzeczy!
Po pierwsze to "zorganizowałem", a właściwie to zagospodarowałem, bo skrzynie z komponentami to stały pod gołym niebem, czasami na deszczu, czasami w śnieżycy i posypywano je solą z taką samą dokładnością jak jezdnie na terenie fabryki. Szkoda było, tym bardziej, że jak jechał wózek widłowy i taka druciana skrzynka mu spadła, to przecież już "widłakowi" się nie chciało wszystkiego zbierać. Leżało to potem na ulicy. Wystarczyło więc podniść i włożyć do szuflady w biurku w robocie.
Jak się coś nawinęło....no to było na wymianę.
No dobra! Ale jak to z terenu fabryki wynieść na zewnątrz?
Były różne sposoby!
Małe duperszmiry wystarczyło dobrze zawinąć w papier i........miało się procę. Tak zwykłą procę!
Przez siatkę to całkiem fajnie leciało....szczególnie wieczorami. Cała masa "procarzy" się kręciła przy ogrodzeniu w okolicach Zakładu Nr. 6, bo tam był "cichy kąt", a i z zewnątrz ludzie też mogli podejść w miarę blisko do ogrodzenia!
No tak, przecież ja byłem arystokracją....pracowałem w FSO. :wink: (ZETO należące do FSO, tak jak OBR w Falenicy, to były te duże legendy PRLu...ale oficjalnie tam robiłem).

W tym to okresie czasu (gdzieś tak lata około 1976 w W-wie), pojawił się nowy typ przechodnia....obwieszony różnymi gadżetami, które się "niechcący" lub autentycznie przypadkowo udało zdobyć, a które potem służyły do ewentualnej wymiany, typu dwa chodniczki z NRD na mały rosyjski telewizor tranzystorowy. No i ten papier toaletowy przewieszony przez ramię jak bandolier z amunicją! :mrgreen:
To byli szczęśliwcy z tym papierem.....chociaż w robocie miałem deputat.....3 rolki na miesiąc. Wiadomo....pracowało się w tym "uprzywilejowanym" FSO!

Wy się cieszyliście, że mieliście zabawki w latach 70-tych.
Ja się wściekałem, bo musiałem latać i "załatwiać".....no wiecie....te sprawy dla bab, bo już byłem żonaty i mnie te sprawy też zaczęły dotyczyć.......spytajcie swoich ojców, ile to oni z tego powodu mieli też przechlapane!
(Jak mi nie załatwisz ligniny lub tamponów z Pewexu......to szlaban kochanie! No i co było robić? Biegał człowiek i załatwiał....no i jeszcze czasem jakieś fajne majtki albo nawet i same rajstopy z Pewexu żonie dorzucił)! :twisted:

No właśnie, bo to już za "późniejszego Gierka" wynaleziono powszechny użytek "bonów towarowych Banku PKO"....i w gazetach było tysiące ogłoszeń typu "bony kupię".....albo "obcokrajowcowi wynajmę"....wtedy dolar zaczął iść autentycznie w górę...ale nikt tego nie nazywał inflacją, bo w naszym socjalistycznym systemie inflacji nie mogło być!
Przecież Partia tak twierdziła, a nam to w szkołach od lat do głów wbijano!
Po prostu "bony" szły w górę.
A ja się dziwiłem, dlaczego wtedy dziadkowie mojego kumpla wrócili na emeryturę z USA? Moja cioteczna babka zrobiła to samo po śmierci męża i wróciła do PRLu. No tak, ale oni sobie kupili mieszkania w tym wieżowcu "na skarpie", naprzeciwko Muzeum Wojska Polskiego i Muzeum Narodowego (i prawie naprzeciwko dzisiejszej giełdy, czyli siedziby PZPR). No tak...za te kilkaset dolarów miesięcznie tego social security, to oni by tu zdychali z głodu...a w PRLu, to byli milionerami! Ta moja babka zapłaciła całe 1,600 dolarów za M3 w tym wieżowcu! Ci dziadkowie kumpla to nie wiem, ale mieli M4 z "olbrzymim" tarasem. (Jaki tam taras....duży balkon, ale wtedy to proporcje były inne).

No i jeszcze jeden obrazek. Wracaliśmy w kilka jachtów z Mazur Pisą do Warszawy. To był siepień 1979. Ktoś wpadł na dziki pomysł, ażeby w tej "głuszy" nazbierać grzybów. Ja od dziecka wychowałem się na grzybach i jagodach, bo moi starzy to byli zagorzali grzybiarze i ja do tej pory, to mogę się tylko i wyłącznie odżywiać grzybami. Uwielbiam je!!!

No więc wyciągnęli mnie z koi o 5 rano i każdy poszedł w las.
Ja łaziłem może niecałą godzinę i nie dość ża zapełniłem całą plastykową reklamówkę z Pewexu. (Ha....też się przecież te reklamówki "kolekcjonowało"), ale musiałem zrobić "torbę" z koszuli na grzbiecie, ażeby te grzyby przytargać.

Po kilku godzinach wróciła reszta......z pustymi rękoma...no może tam mieli kilkanaście grzybków.

Dopłynęliśmy do Nowogrodu (tam gdzie Pisa wpada do Narwii). BTW Mają tam jeszcze ten skansen?
Ja z kumplem wybrałem sią na poszukiwanie sklepu, bo nie chciało mi się obierać grzybów, a i nigdy nie nie lubiałem gotować i to na ognisku. Moja żona obiecała poza tym, że usmaży grzyby na maśle!
Znaleźliśmy jakiś GS, no wiecie.... taki wiejski sklep, gdzie można było kupić wszystko....od soli i octu, aż po lampy naftowe i widły.
W GS było w środku kilka miejscowych osób, ale nie kupowały, tylko sobie ludzie gawędzili. Popatrzyli na na z niechęcią, bo wiadomo...przyjechały hipisy z Warśawki i teraz będą żarcie wykupywały!
A żarcie było, bo stało na półce tyle półlitrówek, których ja od lat w Wawie nie widziałem. Bynajmniej nie mówię o occie!
Wygrzebaliśmy kasy na cztery połówki (flaszka na jacht) i poprosiliśmy o kostkę masła.

AUTENTYCZNIE miejscowi chcieli nas bić! Nie przesadzam! Wreszcie im jakoś wytłumaczyliśmy, że my wcale nie robiliśmy sobie z nich jaj i autentycznie chcieliśmy kupić masło.
Ktoś nam wreszcie powiedział: -Panie my tu nawet margaryny od lat nie widzieliśmy. Jak sobie człowiek do W-wy nie pojedzie i kupi jak mu się uda, to nie ma! Ale smalcu mamy pod dostatkiem.
Kumpel postawił się honorem, "rozbił" jedną flaszkę i łyknęliśmy sobie "na pogodzenie" ze wszystkimi w sklepie.
No a grzyby były oczywiście gotowane w wodzie, a nie smażone na maśle, no i trzy flaszki na cztery łodzie, to było trochę mało...ale było!

4. Kapitalizm (mój na zachodzie) i "obserwacja z boku" rozpadającej się komuny.

Ale o tym to napiszę kiedy indziej.
No good deed goes unpunished.
Μολων λαβε
"Przykro mi ale demokracja daje tylko złudzenie udziału we władzy." [bartos061]

Awatar użytkownika
waliza
Site Admin
Posty: 9674
Rejestracja: 30 marca 2004, 21:28
Lokalizacja: Teneryfa, albo inna wyspa z taka samą flagą
Kontakt:

Re: Kartki z dziejów PRLu

#103 Post autor: waliza » 7 grudnia 2011, 02:17

Jak juz sie tak sielankowo-wspominkowo zrobilo to:
http://legendy-prl.pl/rtv.html

Z tym maslem to cos pamietam. Strasznie slabo i przez mgle wiec pewnie mialem nie wiecej jak z 5 lat czyli rok 83-84.
Rodzice zalatwiali skads mleko prosto od krowy a maslo robilo sie juz samemu tradycyjnie bo w sklepach nie bylo i potem byla kombinacja w czym i jak to maslo ubic.
nie chcę mieć racji, szukam prawdy/ Baikal 27/ Weatherby PA08/ Hatsan Escort Magnum.

Phouty
Posty: 5468
Rejestracja: 25 sierpnia 2008, 05:05
Lokalizacja: Terytorium Pod Obcą Okupacją

Re: Kartki z dziejów PRLu

#104 Post autor: Phouty » 7 grudnia 2011, 06:07

Wow!
Radio Radmor!
Miałem takie!!!
Trzeba było być "dobrowolnie" członkiem związków zawodowych, tych "państwowych". Jak się nie chciało, to nie przyjęli do pracy!
No i też trzeba było wziąść "dobrowolną" pożyczkę "dla młodych małżeństw"!
Mnie wcisnęli, bo się cholernie broniłem, tylko 50 000 zł.
Dostałem do ręki "książeczkę czekową", bo oczywiście gotówki nie dawali.
Problem był taki, że jak już coś człowiek chciał kupić, to oni tych "czeków" w sklepach nie przyjmowali.
Ale udało mi się "wyczuć" w sklepie ZURT....Radmory. (Chyba to "wyczucie" kosztowało mnie 2 flaszki żytka z Pewexu).
No i kosztowało to cudo elektroniki 25 000 zł. Do tego tą samą metodą po kilku tygodniach (radio stało nierozpakowane w tym czasie), udało mi się kupić kolumny głośnikowe, firmy Thompson i stereofoniczny kasetowy magnetofon, ale taki "deck", czyli był płaski i ładowało się go od góry.
Koniec pożyczki......oj nie, bo za końcówkę, kupiliśmy kilka metrów kwadratowych wykładziny podłogowej z NRDówka imitującej dywan w pięknym kolorze....takim jak ktoś ma duże rozwolnienie. Wykładzina oczywiście była za mała, ażeby pokryć nawet nasz miniaturowy pokój od ściany do ściany, ale kto takimi duperszmitami by się przejmował!

Jednak Radmor to całkiem było dobre radio....tylko że były 3 stacje do odbioru....i tylko jedna na UKF....no i te "guziczki" na lekki dotyk palca (naukowo to się je nazywało "kontaktronami") i te zajebiste podświetlane analogowe "wskazówki"....fajnie to wyglądało po ciemku, bo się na zielono ładnie świeciło!
Wspomnienia.....wspomnienia!
PS
A w tym Radmorze, to miałem to "quasi quadro", bo kumpel miał amerykańskie kolumny w kształcie kul (też uzyskane na jakimś handlu zamiennym), ale nie miał do czego ich podłączyć, więc mi je wypożyczył....na kilka lat.
Nawet nic za nie nie chciał...inna sprawa, że miał on moje NRDowskie kaski motocyklowe.....bo ja miałem...amerykańskie....też pożyczone od innego kumpla, któremu z kolei wypożyczyłem moją ręczną wiertarkę firmy Celma z przystawkami do szlifowania (czyli taka pic-maszyna), a także stoliczkiem służącym jako miniaturowa piła tarczowa! Bardziej zabawka....ale była!
No i jak w tym PRLu miało być źle? :mrgreen:

PS2
No i ten magnetofon, to był tak jak ten MSD 1402 (patrz link walizy), ale mój miał "drzewniane" boki, bo na takie wtedy była moda a i w Pewexie można było kupić hamerykańską drzewnianą tapetę samoprzylepną. Nie miał też tych wszystkich przełączników, ale miał właśnie te super duper ślizgowe potencjometry! Moja siostra chyba ma go do dzisiaj!
Cuda niewidy!
No good deed goes unpunished.
Μολων λαβε
"Przykro mi ale demokracja daje tylko złudzenie udziału we władzy." [bartos061]

Awatar użytkownika
Razorblade1967
Posty: 2409
Rejestracja: 2 sierpnia 2008, 21:32

Re: Kartki z dziejów PRLu

#105 Post autor: Razorblade1967 » 7 grudnia 2011, 07:40

waliza pisze:Rodzice zalatwiali skads mleko prosto od krowy a maslo robilo sie juz samemu tradycyjnie bo w sklepach nie bylo i potem byla kombinacja w czym i jak to maslo ubic.
Fakt przywoziło się "mleko prosto od krowy" ze wsi (czasem spotykane na targowiskach) i jakiejś trudności z tym nie było. Krowa była prawie w każdym gospodarstwie, nadwyżki mleka spore. To jest nieco zabawne, bo moja szanowna małżonka, jest z wychowu takiej typowej wsi (nie wieś-małe miasteczko, tylko taka typowe wieś-wieś, kilka domów, pola, kónie - bo teść nigdy nawet prawa jazdy nie zrobił, za to żona jako 4 dziecko z kolei miała etat woźnicy, bo starsze machały widłami i grabiami, a młodsze robiło jeszcze pod siebie, 2,5km było do sklepu, 4km do najbliższej większej wsi gdzie była szkoła i telefon etc.,) i oczywiście zawsze mieli "swojskie mleko", teściowa robiła sama, podobnie jak twarogi i kupę innych rzeczy (chleb też wypiekała) - tyle co żółty ser dostawali z mleczarni w zamian za mleko. A jakie teść wędził kiełbasy ... ech się rozmarzyłem.

Czego dokonała cywilizacja? W całej wsi (która już się rozrosła przynajmniej dwukrotnie) jest tylko jedna krowa (słownie jedna) i większość mieszkańców wsi kupuje ten "wyrób mlekopodobny" w kartonikach, a wędliny paczkowane w plastrach - coś strasznego ... :evil: Dobrze, że teściowa jeszcze w dobrym zdrowiu to choć kury hoduje i mam szansę ugotować sobie co jakiś czas taki normalny rosół (bo przecież na fermowym przerośniętym pisklaku się nie da) ... Z jednej strony z tą cywilizacją jest fajnie, ale z drugiej trochę się za "tamtymi czasami" trochę cni ... za zśiadłym mlekiem (te dało się zrobić nawet z tego co pod drzwi nosili) itd.
Phuoty pisze:Co, powiecie że Phouty kradł? :shock:

Ależ skąd! Tutaj dotknąłeś jeszcze jednego ciekawego zjawiska - moralności PRL-u. "Załatwianie" czegokolwiek z zakładu nie było uważane za kradzież - chyba, że robiło się to przysłowiową "koparką", ale jak "łyżeczką" to było OK, mieściło się w granicach norm moralnych. Z jednej strony "załatwienie" czegoś było jak najbardziej OK, ale z drugiej to pospolity złodziej (taki co to wybił szybę, dokonał włamania i ukradł ... itp., itd.) był poza nawiasem społeczeństwa o wiele bardziej niż jest to teraz. Praktycznie wszyscy coś tam "załatwialiśmy" (czyli w zasadzie kradliśmy, tylko ze swojego bo przecież sami mówili "że wszystko jest nasze" :wink: ), ale ktoś kto kogoś okradł, zrobił włam, napadł etc. był zwykłym śmieciem i nikt porządny takiemu ręki nie podał. Też w sumie ciekawe zjawisko - jak wespół ze sklepową umniejszałeś ilość towaru w sklepie było OK, ale jak zwinąłeś z półki to byłeś śmieciem.

Pamiętam takie ciekawe zjawisko. Przed otwarciem sklepów zostawiano zaopatrzenie często na chodniku przed wejściem (personel przyszedł to pownosił), wracało się z jakiejś balangi, suszyło jak piorun, a pod sklepem stały skrzynki w mlekiem. To się to mleko brało, wypiło na stojąco, a do pustej butelki wrzucało złotówkę (czy ile tam aktualnie mleko kosztowało). Ktoś kto tego nie zrobił - był traktowany jak złodziej, towarzysko napiętnowany. Ale "załatwić" z zakładu jakieś potrzebne rzeczy (dla siebie czy na handel wymienny) było całkiem moralne. Ot ciekawe czasy...

ODPOWIEDZ