maziek pisze: ↑14 października 2020, 10:43
Ciekawe jak taka bomba była uzbrajana i ilustopniowo, i czy każdy zestaw zapalników osobno czy w jednej operacji. Elektrycznie w samolocie przed zrzutem czy jak?
Nie no, co ty, jakie elektrycznie, to nie Luftwaffe przecież...
Tallboy uzbrojony był w zapalnik denny, a właściwie w 3 zapalniki, dla większej niezawodności. I faktycznie niewybuchy ich to rzadkość, poza tym ze Świnoujścia to jeszcze o jednym tylko słyszałem. Tych bomb zrzucono w czasie wojny stosunkowo niewiele, 841 szt. (spotyka się też liczby 845 lub 854) więc do niewybuchania że tak powiem nie miały za wiele okazji.
W Tallboyach wykorzystywano generalnie dwa rodzaje zapalników: chemiczny czasowy No.47 ze zwłoką 1/2 h lub 1 h lub uderzeniowy No.58 o działaniu natychmiastowym lub ze zwłoką do 11 s.
No.58 był dosyć prosty i klasyczny. Miał bezwładnik-iglicę, unieruchomioną w swoim gnieździe przez jej "łepek" - blaszany element w kształcie krzyża, którego ramiona wystawały poza krawędzie otworu kanału, w którym iglica siedziała. Nie mogła więc wsunąć się w głąb. Ale w momencie, gdy spadająca bomba walnęła w jakąś przeszkodę, ogromna siła bezwładności powodowała wygięcie czy wyłamanie ramion krzyża, iglica wpadała w głąb swojego kanału i uderzała w spłonkę. Był to ściślej element zwany przez Brytyjczyków "detonator", niezbyt właściwie wg naszych zasad, stanowiący połączenie w jednym korpusie w kształcie grzybka spłonki zapalającej, spłonki detonującej i umieszczonego pomiędzy nimi pirotechnicznego opóźniacza. Pobudzona przez iglicę spłonka zapalająca zapalała opóźniacz, a gdy jego płomień dotarł do spłonki detonującej, następował wybuch. Tych "detonatorów" było kilka czy kilkanaście rodzajów różniących się właśnie czasem palenia opóźniacza - od 0 (brak opóźnienia, wybuch natychmiastowy) do 11 s właśnie. Zdaje się przeciw Tirpitzowi zrzucano bomby ze zwłoką 0,07 s na przykład. No.58 zabezpieczony był dwoma zawleczkami, przechodzącymi przez poprzeczne otwory w iglicy i w korpusie zapalnika. Jedna zawleczka, zaopatrzona dla wygody w kółko wyciągana była przez technika na ziemi podczas wstępnego uzbrajania bomby przed startem. Drugą stanowił drut przywiązany do zaczepu w komorze bombowej, w momencie zwolnienia z wyrzutnika opadająca bomba wyciągała go niejako z siebie.
No.47 był z kolei dość skomplikowany. Miał mechanizm uderzeniowy ze sprężyną pchającą iglicę w stronę spłonki. Iglica miała stożkowy łeb, unieruchomiony przez wetknięte pod niego stalowe kulki. Pod działaniem sprężyny łeb rozpychał kulki na boki, w kierunku znajdującej się w tym miejscu na obwodzie szczeliny, ale wypchnąć ich nie mógł, bo szczelina była za wąska. Górną krawędź szczeliny stanowił ruchomy pierścień, kulki napierały na niego, ale nie mogły go poruszyć, bo pierścień z kolei unieruchomiony był przez znajdujący się nad nim celuloidowy krążek. Nad krążkiem była gruba podkładka z waty czy filcu a nad nią - szklana ampułka z rozpuszczalnikiem (roztwór acetonu). Nad ampułką była gumowa uszczelka, a nad nią, w nagwintowanym gnieździe, śruba-tłoczek, uruchamiająca całe ustrojstwo. Śruba zakończona była szpulką, na którą nawinięty był drut, z brązu zdaje się, przywiązywany do zaczepu w komorze bombowej.
No.47 także zabezpieczony był zawleczką usuwaną przed lotem. W momencie zrzutu bomby, gdy ta zaczynała opadać, drut zaczynał odwijać się ze szpulki. Wprawiał przez to w ruch obrotowy śrubę-tłoczek. Śruba wkręcała się w głąb swego gniazda, napierała na uszczelkę, uszczelka uginała się i rozgniatała szklaną ampułkę. Aceton zalewał podkładki z waty i zaczynał rozpuszczać celuloidowy krążek. Gdy ten był już dostatecznie rozmiękły, napierający na niego pierścień pokonywał jego opór i przesuwał się, poszerzając szczelinę na obwodzie, w którą blokujące iglicę kulki mogły wreszcie wpaść. Uwolniona w ten sposób iglica zbijała spłonkę i następował wybuch. Zapalnik miał element nieusuwalności: przy próbie jego wykręcenia jego górna sekcja zaczynała odkręcać się od dolnej w takim miejscu, że poszerzała się owa obwodowa szczelina, w którą wpadały wówczas kulki blokujące iglicę i jak wyżej następował wybuch.
Jak widać okropnie skomplikowana machina no i raczej zawodna. Szczególnie jeśli bomba po upadku znalazła się w nietypowej pozycji np. bocznej albo odwróconej (dziobem do góry) to wybuch następował po nieobliczalnie długim czasie albo i wcale. A z kolei teraz, po 70 z górą latach, nawet jak tam już żadnego acetonu nie ma od dekad (on jest lotny a i z wodą doskonale się miesza) to sam celuloid z czasem starzeje się i kruszeje i może rozsypać się od najmniejszego wstrząsu albo i sam z siebie. Stąd niestety w ostatnich kilkunastu latach były wypadki w Niemczech przy neutralizacji bomb z tego rodzaju zapalnikami. Akurat amerykańskich co prawda, ich zapalnik M123/124/125 różnił się szczegółami rozwiązania technicznego, ale ogólna ideologia była ta sama, rozpuszczanie celuloidowej blokady przez roztwór acetonu.